piątek, 5 lutego 2016

5. Prawdziwi przyjaciele?

Trzech wysokich facetów szło powoli w naszą stronę. Żadne z nas się nie poruszyło. Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę Isaaca. Mimo, że patrzyłam na niego krótką chwilę, to zauważyłam, że szczękę ma zaciśniętą, dłonie zwinięte w pięści, a oddech przyspieszył mu, jak po szybkim biegu. Wyglądał jakby miał za chwilę wybuchnąć. Spodziewałam się że to on pierwszy rzuci się na Doktorów ale, ku mojemu zdziwieniu atakującym był Scott. Z rykiem, który rozbrzmiał w całym budynku, ruszył na intruzów. Przyjrzałam się mu dokładniej i zamarłam. To nie był już Scott, którego znałam. Nie.. Scott, który atakował Doktorów był bardziej owłosiony. Jego oczy lśniły rubinową czerwienią. Palce zamieniły się w szpony z pazurami gotowymi rozorać każdą twarz. To zdecydowanie nie był Scott. Ku swojemu zdziwieniu nie bałam się go wcale. Nagle moją uwagę przykuła Malia, która także dołączyła do atakujących. Nie różniła się zbytnio od McCalla. Może tylko odcieniem oczu, jej lśniły szmaragdem. Po chwili Liam także przybrał swoją postać i rzucił się w wir walki. Tylko Isaac stał z boku i próbował nie zamienić się w to samo co jego przyjaciele. Widziałam jego wewnętrzną walkę z samym sobą. Próbował zrobić wszystko, aby pozostać w swym człowieczeństwie.
- Zabierz ją stąd! - krzyknął Scott, wyrywając się z kręgu bitwy. Podszedł do Laheya i potrząsnął nim. - Isaac skup się. Musisz ją uratować. To nasza przyjaciółka. A my chronimy przyjaciół.
Gdy Scott wypowiedział te słowa, patrząc prosto w oczy swego przyjaciela, Isaac się ocknął. Rzucił krótkie spojrzenie w kierunku małej bitewki rozgrywającej się na środku pomieszczenia. Wydawało mi się, że patrzy tęsknie za ciosami zadawanymi przez Liama, lekarzom. Lecz po chwili na jego twarz wkradł się ten sarkastyczny uśmieszek i mówiąc coś cicho do Scotta pokiwał głową, po czym niezwłocznie ruszył w moją stronę, a McCall rzucił się z powrotem do walki. Isaac nie zwlekając ani chwili chwycił mnie za łokieć i poprowadził do wyjścia.
W mgnieniu oka znaleźliśmy się w jego wozie. Chłopak ani razu się do mnie nie odezwał. Gdy tak pędziliśmy niewiadomo gdzie, moją głowę zaczęły atakować setki myśli. Najbardziej natarczywą była ta, która chciała wiedzieć czym jest Scott i reszta i co ja mam z tym wspólnego.
- Isaac, porozmawiaj ze mną. - szepnęłam. Dawana Coralina zrobiłaby aferę o to, że jest niewtajemniczona, lecz ten krótki pobyt w tym dziwnym mieście diametralnie mnie zmienił. Stałam się cicha, spokojna i mniej kłótliwa. Zdecydowanie chciałam być znowu dawną Coraliną.
- Okej. O czym chcesz rozmawiać? - odpowiedział Isaac, nadal skupiony do granic możliwości na drodze przed sobą. A mnie jego pytanie przygniotło. Właściwie sama nie wiedziałam o czym chciałam rozmawiać, więc po prostu postanowiłam mówić to co ślina przyniesie mi na język.
- Gdzie jedziemy?
- Do Deatona. - odrzekł Lahey głosem świadczącym, że jest to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Kto to Deaton? - spytałam, ale nie byłam pewna czy chciałam znać odpowiedź. Dzisiaj zdecydowanie nie byłam już niczego pewna.
- Jest druidem. Chyba tylko tyle powinnaś wiedzieć.
Nasza rozmowa trwała krótko, bo kiedy zauważyłam że Isaac na wszystkie moje pytania odpowiada z wymuszoną grzecznością, zraziłam się nieco. Gdy byliśmy już prawie na miejscu moja irytacja wzięła górę i po prostu wybuchnęłam.
- Do cholery, musisz być takim dupkiem? - powiedziałam to nie myśląc zbytnio. I myślę że był to mój największy błąd. Nim zdążyłam się obejrzeć Isaac zatrzymał samochód, i z prędkością nie godną człowieka, wyciągnął mnie z pojazdu. Oparł mnie o drzwi i pochylając się nade mną, szepnął:
- Mogę nie być dupkiem. Mogę. Lecz nie wiem, czy naprawdę tego chcesz. Spójrz mi w oczy i powiedz, że mam przestać być dupkiem. Wtedy ja odwdzięczę się tym samym i patrząc w twoje zaspane oczy, powiem ci, żebyś zaprzestała próby odepchnięcia mnie od siebie. Powiedz mi to. Powiedz.
Nie pozostało mi nic innego, jak spełnić jego prośbę. Spojrzałam w jego oczy, i pierwszy raz od naszego pierwszego spotkania, pozwoliłam sobie zatopić się w błękitnej otchłani jego oczu. Lecz nie chcąc utonąć, otrząsnęłam się z tego transu i na jednym tchu wypowiedziałam te słowa:
- Proszę przestań być dupkiem. - Nie byłam pewna, czy jestem w pełni świadoma tego co mówię. Nie wiedziałam, czy naprawdę chcę aby nie był dupkiem, lecz on korzystając z chwili dotknął delikatnie mojego policzka z czułym uśmiechem.
- Nie ma sprawy. A ty przestań mnie od siebie odrzucać. Nie wiem, czy robisz to specjalnie, ale po prostu przestań. Przestań nas wszystkich od siebie odpychać. I tak będziemy przy tobie. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Twoją watahą. Jeżeli będzie trzeba rzucimy się za tobą w ogień. Tylko pozwól nam do ciebie dotrzeć. Pozwól mi ze sobą zostać. Pozwól mi się pokochać.
I po prostu, nie zważając na to że mokniemy na deszczu, pocałował mnie. Pocałował, tak jak nikt nigdy jeszcze mnie nie całował. Zrobił to w niezwykle delikatny sposób, jakby bojąc się, że gdy mocniej naprze na moje usta to zniknę. Nie wiem dlaczego, ale oddałam pocałunek. Pozwoliłam mu do siebie dotrzeć. Nie wiedziałam, że była to najgłupsza decyzja w moim życiu.
Prawdziwego przyjaciela poznasz nie po tym, że możesz mu wszystko zdradzić. Lecz po tym, że zawsze bez żadnego wahania będzie przy tobie. Odda za ciebie życie. Będzie się martwił bardziej o ciebie, niż o siebie. Ja właśnie poznałam moich najlepszych przyjaciół. Mogę śmiało stwierdzić, że przeprowadzka tutaj, była najlepszą decyzją w życiu.

4. Doktorzy Strachu

Nie rozumiałam wielu rzeczy. Po pierwsze: kim są Doktorzy Strachu. Po drugie: dlaczego mnie szukają. I po trzecie: co moja siostra przede mną ukrywa. Kiedy Lahey odpowiedział na moje pytanie od razu zaczęła się zabawa w berka z czasem. Każdy próbował przemówić mi do rozsądku i mnie namówić na wyjazd do Nowego Yorku. W każdy inny dzień zgodziłabym się bezapelacyjnie, ale dzisiaj nie miałam zamiaru zostawić tyle spraw niewyjaśnionych. Musiałam się dowiedzieć o co chodzi z tymi lekarzami. Nie chciałam wiać przed czymś, o czym nawet nie miałam pojęcia. Lecz w tej całej plątaninie głosów, pośród tych przemijających się postaci, tylko jedna mnie obchodziła. Moja siostra. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się, dlaczego niezwłocznie się tu przeprowadziłyśmy. Okej. Praca, pracą. Miłość, miłością. Ale to wszystko mogło poczekać. Gdyby nie działo się nic cholernie ważnego to Caroline poczekałaby do ferii zimowych. Lecz my wyjechałyśmy zaraz po telefonie Dereka. Moja siostra nie zastanawiała się ani chwili nad wyjazdem. To był pierwszy powód, dla którego podejrzewałam, że tylko ja jestem wśród tego towarzystwa niewtajemniczona. Kolejnym było zachowanie się moich nowych przyjaciół po feralnej rozmowie z Isaaciem. Spojrzenia Dereka i Caroline pełne niepokoju i troski. To wszystko dawało mi niezaprzeczalne powody na podejrzewanie ich o jedną wielką tajemnicę.
- Halo! Ziemia do Coraliny! - z moich rozmyślań wyrwał mnie krzyk Stilesa. Spojrzałam na niego pytająco, a on tylko przewrócił oczami. - Mówiłem, że nie musisz wyjechać do NY. Lecz skoro nie tam to gdzieś indziej. Pojedziesz do loftu Dereka. Tam będzie cię pilnował Isaac ze Scottem. Zgadasz się?
Skupiłam się przez chwilę na propozycji, którą złożył mi Stilinski. Nie było to złe rozwiązanie. Była możliwość że wyciągnę cokolwiek od któregoś z nich i nie będę już taka nieświadoma. Lecz nie byłabym sobą, gdybym bez żadnych kłótni zgodziła się na jakiś układ, więc z zaangażowaniem zaoponowałam.
- Dlaczego Isaac? - spytałam, czym zbiłam z tropu Stilesa. Odwrócił się powoli, podszedł do mnie i nachylając się nade mną wybuchnął.
- A CZEMU BY NIE!
- Nie wiem, czy wiesz drogi kolego, ale nie za bardzo za nim przepadam. - I niestety nie zdążyłam dokończyć swojego rozwodu, bo Lahey z grymasem złości na twarzy podszedł do mnie i bez żadnego pytania, przerzucił mnie sobie przez ramię. Byłam w kompletnym szoku. Przez dobry moment nie wiedziałam o co chodzi, ale gdy dotarło do mnie że Isaac niesie mne właśnie do swojego samochodu, opanowała mnie bezsilność. Przegrałam tą walkę. Przegrałam.
Jadąc do loftu Dereka zastanawiałam się nad tym czy mogę tutaj komukolwiek ufać. Z tego co doświadczyłam każde z nich mnie okłamywało. Byłam już niemalże pewna iż ich tajemnica bezpośrednio łączy się ze mną, i bynajmniej nie jest nią to że jestem adoptowana. To było coś o wiele bardziej okrutnego. Niestety czułam, że nie powiedzą mi co, więc postanowiłam wyciągnąć to od któregoś z moich ochroniarzy.
Gdy dotarliśmy na miejsce podróży Isaac był gotowy wnieść mnie do budynku, tak jak wyniósł mnie z mojego domu. Na moje szczęście mogłam mu odmówić i zrobiłam to niezwłocznie. Nie miałam zamiaru więcej ładować w jego silnych ramionach. Chłopak nakazał mi iść za sobą. Wykonałam to polecenie, ale z nieco wielkimi oporami. Nie ufałam mu bardziej niż reszcie. Był inny. Bardziej podejrzany. To w jaki sposób na mnie patrzył i ten jego zawadiacki uśmiech. To wszystko razem wzięte było bardzo dziwne.
Loft był oziębły. Tylko tyle mogę powiedzieć. Mój towarzysz zaraz po przekroczeniu progu, rozkazał mi usiąść na kanapie i poczekać na Scotta. On zaś poszedł wziąć prysznic. No tak! Miał mnie pilnować, a tymczasem idzie się zrelaksować. Tak. To było do niego bardzo podobne. Nagle zatęskniłam za nadopiekuńczością Eryka. Jego delikatnością. I właśnie w tej chwili zaczęłam porządnie się zastanawiać czy aby na pewno nie chcę wrócić do Nowego Yorku. Rozmyślając tak nie zauważyłam nawet, kiedy Scott i Malia wkroczyli do domu. Z ich min mogłam wywnioskować, że stoją tu już chwilę i przyglądają się mi. Nagle Scott wytrącił się z tego jakby transu i ze złością w oczach ruszył do łazienki. Po chwili dało się słyszeć krzyki i ironiczny śmiech Laheya. Czy aby na pewno z nim wszystko w porządku? Przyjrzałam się Malii. Stała pod ścianą, tak jakby zagubiona w życiu. Patrzyła niewidzącym wzrokiem przed siebie i nawet nie reagowała na hałasy dochodzące zza ściany. Było to niezwykle dziwne i podejrzane.
W końcu z łazienki wyszli chłopcy - Scott z zażenowaniem na twarzy, a Isaac z sceptycznym uśmiechem.
- Chcecie kawy? - spytał Scott, ale nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, bo nagle w drzwaich stanęło trzech wysokich facetów. Wyglądali jak z horroru rodem wzięci. Nie wiem skąd, ale wiedziałam że nie przynoszą dobrej nowiny.
- Oddajcie nam ją. - rozległ się głos, tak jakby bardziej mechaniczny od głosu człowieka zagłębionego w bezwiednym transie. - Potrzebujemy jej. Oddajcie Coraline bez walki, a żadne z was nie umrze.
Nie byłam pewna, co ten głos pełen pasji chciał dać do zrozumienia moim ochroniarzą, ale wiedziałam dwie rzeczy. Pierwsza: odwiedzili nas Doktorzy Strachu. Druga: bez walki się nie obędzie.