piątek, 5 lutego 2016

4. Doktorzy Strachu

Nie rozumiałam wielu rzeczy. Po pierwsze: kim są Doktorzy Strachu. Po drugie: dlaczego mnie szukają. I po trzecie: co moja siostra przede mną ukrywa. Kiedy Lahey odpowiedział na moje pytanie od razu zaczęła się zabawa w berka z czasem. Każdy próbował przemówić mi do rozsądku i mnie namówić na wyjazd do Nowego Yorku. W każdy inny dzień zgodziłabym się bezapelacyjnie, ale dzisiaj nie miałam zamiaru zostawić tyle spraw niewyjaśnionych. Musiałam się dowiedzieć o co chodzi z tymi lekarzami. Nie chciałam wiać przed czymś, o czym nawet nie miałam pojęcia. Lecz w tej całej plątaninie głosów, pośród tych przemijających się postaci, tylko jedna mnie obchodziła. Moja siostra. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się, dlaczego niezwłocznie się tu przeprowadziłyśmy. Okej. Praca, pracą. Miłość, miłością. Ale to wszystko mogło poczekać. Gdyby nie działo się nic cholernie ważnego to Caroline poczekałaby do ferii zimowych. Lecz my wyjechałyśmy zaraz po telefonie Dereka. Moja siostra nie zastanawiała się ani chwili nad wyjazdem. To był pierwszy powód, dla którego podejrzewałam, że tylko ja jestem wśród tego towarzystwa niewtajemniczona. Kolejnym było zachowanie się moich nowych przyjaciół po feralnej rozmowie z Isaaciem. Spojrzenia Dereka i Caroline pełne niepokoju i troski. To wszystko dawało mi niezaprzeczalne powody na podejrzewanie ich o jedną wielką tajemnicę.
- Halo! Ziemia do Coraliny! - z moich rozmyślań wyrwał mnie krzyk Stilesa. Spojrzałam na niego pytająco, a on tylko przewrócił oczami. - Mówiłem, że nie musisz wyjechać do NY. Lecz skoro nie tam to gdzieś indziej. Pojedziesz do loftu Dereka. Tam będzie cię pilnował Isaac ze Scottem. Zgadasz się?
Skupiłam się przez chwilę na propozycji, którą złożył mi Stilinski. Nie było to złe rozwiązanie. Była możliwość że wyciągnę cokolwiek od któregoś z nich i nie będę już taka nieświadoma. Lecz nie byłabym sobą, gdybym bez żadnych kłótni zgodziła się na jakiś układ, więc z zaangażowaniem zaoponowałam.
- Dlaczego Isaac? - spytałam, czym zbiłam z tropu Stilesa. Odwrócił się powoli, podszedł do mnie i nachylając się nade mną wybuchnął.
- A CZEMU BY NIE!
- Nie wiem, czy wiesz drogi kolego, ale nie za bardzo za nim przepadam. - I niestety nie zdążyłam dokończyć swojego rozwodu, bo Lahey z grymasem złości na twarzy podszedł do mnie i bez żadnego pytania, przerzucił mnie sobie przez ramię. Byłam w kompletnym szoku. Przez dobry moment nie wiedziałam o co chodzi, ale gdy dotarło do mnie że Isaac niesie mne właśnie do swojego samochodu, opanowała mnie bezsilność. Przegrałam tą walkę. Przegrałam.
Jadąc do loftu Dereka zastanawiałam się nad tym czy mogę tutaj komukolwiek ufać. Z tego co doświadczyłam każde z nich mnie okłamywało. Byłam już niemalże pewna iż ich tajemnica bezpośrednio łączy się ze mną, i bynajmniej nie jest nią to że jestem adoptowana. To było coś o wiele bardziej okrutnego. Niestety czułam, że nie powiedzą mi co, więc postanowiłam wyciągnąć to od któregoś z moich ochroniarzy.
Gdy dotarliśmy na miejsce podróży Isaac był gotowy wnieść mnie do budynku, tak jak wyniósł mnie z mojego domu. Na moje szczęście mogłam mu odmówić i zrobiłam to niezwłocznie. Nie miałam zamiaru więcej ładować w jego silnych ramionach. Chłopak nakazał mi iść za sobą. Wykonałam to polecenie, ale z nieco wielkimi oporami. Nie ufałam mu bardziej niż reszcie. Był inny. Bardziej podejrzany. To w jaki sposób na mnie patrzył i ten jego zawadiacki uśmiech. To wszystko razem wzięte było bardzo dziwne.
Loft był oziębły. Tylko tyle mogę powiedzieć. Mój towarzysz zaraz po przekroczeniu progu, rozkazał mi usiąść na kanapie i poczekać na Scotta. On zaś poszedł wziąć prysznic. No tak! Miał mnie pilnować, a tymczasem idzie się zrelaksować. Tak. To było do niego bardzo podobne. Nagle zatęskniłam za nadopiekuńczością Eryka. Jego delikatnością. I właśnie w tej chwili zaczęłam porządnie się zastanawiać czy aby na pewno nie chcę wrócić do Nowego Yorku. Rozmyślając tak nie zauważyłam nawet, kiedy Scott i Malia wkroczyli do domu. Z ich min mogłam wywnioskować, że stoją tu już chwilę i przyglądają się mi. Nagle Scott wytrącił się z tego jakby transu i ze złością w oczach ruszył do łazienki. Po chwili dało się słyszeć krzyki i ironiczny śmiech Laheya. Czy aby na pewno z nim wszystko w porządku? Przyjrzałam się Malii. Stała pod ścianą, tak jakby zagubiona w życiu. Patrzyła niewidzącym wzrokiem przed siebie i nawet nie reagowała na hałasy dochodzące zza ściany. Było to niezwykle dziwne i podejrzane.
W końcu z łazienki wyszli chłopcy - Scott z zażenowaniem na twarzy, a Isaac z sceptycznym uśmiechem.
- Chcecie kawy? - spytał Scott, ale nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, bo nagle w drzwaich stanęło trzech wysokich facetów. Wyglądali jak z horroru rodem wzięci. Nie wiem skąd, ale wiedziałam że nie przynoszą dobrej nowiny.
- Oddajcie nam ją. - rozległ się głos, tak jakby bardziej mechaniczny od głosu człowieka zagłębionego w bezwiednym transie. - Potrzebujemy jej. Oddajcie Coraline bez walki, a żadne z was nie umrze.
Nie byłam pewna, co ten głos pełen pasji chciał dać do zrozumienia moim ochroniarzą, ale wiedziałam dwie rzeczy. Pierwsza: odwiedzili nas Doktorzy Strachu. Druga: bez walki się nie obędzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz