piątek, 5 lutego 2016

5. Prawdziwi przyjaciele?

Trzech wysokich facetów szło powoli w naszą stronę. Żadne z nas się nie poruszyło. Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę Isaaca. Mimo, że patrzyłam na niego krótką chwilę, to zauważyłam, że szczękę ma zaciśniętą, dłonie zwinięte w pięści, a oddech przyspieszył mu, jak po szybkim biegu. Wyglądał jakby miał za chwilę wybuchnąć. Spodziewałam się że to on pierwszy rzuci się na Doktorów ale, ku mojemu zdziwieniu atakującym był Scott. Z rykiem, który rozbrzmiał w całym budynku, ruszył na intruzów. Przyjrzałam się mu dokładniej i zamarłam. To nie był już Scott, którego znałam. Nie.. Scott, który atakował Doktorów był bardziej owłosiony. Jego oczy lśniły rubinową czerwienią. Palce zamieniły się w szpony z pazurami gotowymi rozorać każdą twarz. To zdecydowanie nie był Scott. Ku swojemu zdziwieniu nie bałam się go wcale. Nagle moją uwagę przykuła Malia, która także dołączyła do atakujących. Nie różniła się zbytnio od McCalla. Może tylko odcieniem oczu, jej lśniły szmaragdem. Po chwili Liam także przybrał swoją postać i rzucił się w wir walki. Tylko Isaac stał z boku i próbował nie zamienić się w to samo co jego przyjaciele. Widziałam jego wewnętrzną walkę z samym sobą. Próbował zrobić wszystko, aby pozostać w swym człowieczeństwie.
- Zabierz ją stąd! - krzyknął Scott, wyrywając się z kręgu bitwy. Podszedł do Laheya i potrząsnął nim. - Isaac skup się. Musisz ją uratować. To nasza przyjaciółka. A my chronimy przyjaciół.
Gdy Scott wypowiedział te słowa, patrząc prosto w oczy swego przyjaciela, Isaac się ocknął. Rzucił krótkie spojrzenie w kierunku małej bitewki rozgrywającej się na środku pomieszczenia. Wydawało mi się, że patrzy tęsknie za ciosami zadawanymi przez Liama, lekarzom. Lecz po chwili na jego twarz wkradł się ten sarkastyczny uśmieszek i mówiąc coś cicho do Scotta pokiwał głową, po czym niezwłocznie ruszył w moją stronę, a McCall rzucił się z powrotem do walki. Isaac nie zwlekając ani chwili chwycił mnie za łokieć i poprowadził do wyjścia.
W mgnieniu oka znaleźliśmy się w jego wozie. Chłopak ani razu się do mnie nie odezwał. Gdy tak pędziliśmy niewiadomo gdzie, moją głowę zaczęły atakować setki myśli. Najbardziej natarczywą była ta, która chciała wiedzieć czym jest Scott i reszta i co ja mam z tym wspólnego.
- Isaac, porozmawiaj ze mną. - szepnęłam. Dawana Coralina zrobiłaby aferę o to, że jest niewtajemniczona, lecz ten krótki pobyt w tym dziwnym mieście diametralnie mnie zmienił. Stałam się cicha, spokojna i mniej kłótliwa. Zdecydowanie chciałam być znowu dawną Coraliną.
- Okej. O czym chcesz rozmawiać? - odpowiedział Isaac, nadal skupiony do granic możliwości na drodze przed sobą. A mnie jego pytanie przygniotło. Właściwie sama nie wiedziałam o czym chciałam rozmawiać, więc po prostu postanowiłam mówić to co ślina przyniesie mi na język.
- Gdzie jedziemy?
- Do Deatona. - odrzekł Lahey głosem świadczącym, że jest to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Kto to Deaton? - spytałam, ale nie byłam pewna czy chciałam znać odpowiedź. Dzisiaj zdecydowanie nie byłam już niczego pewna.
- Jest druidem. Chyba tylko tyle powinnaś wiedzieć.
Nasza rozmowa trwała krótko, bo kiedy zauważyłam że Isaac na wszystkie moje pytania odpowiada z wymuszoną grzecznością, zraziłam się nieco. Gdy byliśmy już prawie na miejscu moja irytacja wzięła górę i po prostu wybuchnęłam.
- Do cholery, musisz być takim dupkiem? - powiedziałam to nie myśląc zbytnio. I myślę że był to mój największy błąd. Nim zdążyłam się obejrzeć Isaac zatrzymał samochód, i z prędkością nie godną człowieka, wyciągnął mnie z pojazdu. Oparł mnie o drzwi i pochylając się nade mną, szepnął:
- Mogę nie być dupkiem. Mogę. Lecz nie wiem, czy naprawdę tego chcesz. Spójrz mi w oczy i powiedz, że mam przestać być dupkiem. Wtedy ja odwdzięczę się tym samym i patrząc w twoje zaspane oczy, powiem ci, żebyś zaprzestała próby odepchnięcia mnie od siebie. Powiedz mi to. Powiedz.
Nie pozostało mi nic innego, jak spełnić jego prośbę. Spojrzałam w jego oczy, i pierwszy raz od naszego pierwszego spotkania, pozwoliłam sobie zatopić się w błękitnej otchłani jego oczu. Lecz nie chcąc utonąć, otrząsnęłam się z tego transu i na jednym tchu wypowiedziałam te słowa:
- Proszę przestań być dupkiem. - Nie byłam pewna, czy jestem w pełni świadoma tego co mówię. Nie wiedziałam, czy naprawdę chcę aby nie był dupkiem, lecz on korzystając z chwili dotknął delikatnie mojego policzka z czułym uśmiechem.
- Nie ma sprawy. A ty przestań mnie od siebie odrzucać. Nie wiem, czy robisz to specjalnie, ale po prostu przestań. Przestań nas wszystkich od siebie odpychać. I tak będziemy przy tobie. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Twoją watahą. Jeżeli będzie trzeba rzucimy się za tobą w ogień. Tylko pozwól nam do ciebie dotrzeć. Pozwól mi ze sobą zostać. Pozwól mi się pokochać.
I po prostu, nie zważając na to że mokniemy na deszczu, pocałował mnie. Pocałował, tak jak nikt nigdy jeszcze mnie nie całował. Zrobił to w niezwykle delikatny sposób, jakby bojąc się, że gdy mocniej naprze na moje usta to zniknę. Nie wiem dlaczego, ale oddałam pocałunek. Pozwoliłam mu do siebie dotrzeć. Nie wiedziałam, że była to najgłupsza decyzja w moim życiu.
Prawdziwego przyjaciela poznasz nie po tym, że możesz mu wszystko zdradzić. Lecz po tym, że zawsze bez żadnego wahania będzie przy tobie. Odda za ciebie życie. Będzie się martwił bardziej o ciebie, niż o siebie. Ja właśnie poznałam moich najlepszych przyjaciół. Mogę śmiało stwierdzić, że przeprowadzka tutaj, była najlepszą decyzją w życiu.

4. Doktorzy Strachu

Nie rozumiałam wielu rzeczy. Po pierwsze: kim są Doktorzy Strachu. Po drugie: dlaczego mnie szukają. I po trzecie: co moja siostra przede mną ukrywa. Kiedy Lahey odpowiedział na moje pytanie od razu zaczęła się zabawa w berka z czasem. Każdy próbował przemówić mi do rozsądku i mnie namówić na wyjazd do Nowego Yorku. W każdy inny dzień zgodziłabym się bezapelacyjnie, ale dzisiaj nie miałam zamiaru zostawić tyle spraw niewyjaśnionych. Musiałam się dowiedzieć o co chodzi z tymi lekarzami. Nie chciałam wiać przed czymś, o czym nawet nie miałam pojęcia. Lecz w tej całej plątaninie głosów, pośród tych przemijających się postaci, tylko jedna mnie obchodziła. Moja siostra. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się, dlaczego niezwłocznie się tu przeprowadziłyśmy. Okej. Praca, pracą. Miłość, miłością. Ale to wszystko mogło poczekać. Gdyby nie działo się nic cholernie ważnego to Caroline poczekałaby do ferii zimowych. Lecz my wyjechałyśmy zaraz po telefonie Dereka. Moja siostra nie zastanawiała się ani chwili nad wyjazdem. To był pierwszy powód, dla którego podejrzewałam, że tylko ja jestem wśród tego towarzystwa niewtajemniczona. Kolejnym było zachowanie się moich nowych przyjaciół po feralnej rozmowie z Isaaciem. Spojrzenia Dereka i Caroline pełne niepokoju i troski. To wszystko dawało mi niezaprzeczalne powody na podejrzewanie ich o jedną wielką tajemnicę.
- Halo! Ziemia do Coraliny! - z moich rozmyślań wyrwał mnie krzyk Stilesa. Spojrzałam na niego pytająco, a on tylko przewrócił oczami. - Mówiłem, że nie musisz wyjechać do NY. Lecz skoro nie tam to gdzieś indziej. Pojedziesz do loftu Dereka. Tam będzie cię pilnował Isaac ze Scottem. Zgadasz się?
Skupiłam się przez chwilę na propozycji, którą złożył mi Stilinski. Nie było to złe rozwiązanie. Była możliwość że wyciągnę cokolwiek od któregoś z nich i nie będę już taka nieświadoma. Lecz nie byłabym sobą, gdybym bez żadnych kłótni zgodziła się na jakiś układ, więc z zaangażowaniem zaoponowałam.
- Dlaczego Isaac? - spytałam, czym zbiłam z tropu Stilesa. Odwrócił się powoli, podszedł do mnie i nachylając się nade mną wybuchnął.
- A CZEMU BY NIE!
- Nie wiem, czy wiesz drogi kolego, ale nie za bardzo za nim przepadam. - I niestety nie zdążyłam dokończyć swojego rozwodu, bo Lahey z grymasem złości na twarzy podszedł do mnie i bez żadnego pytania, przerzucił mnie sobie przez ramię. Byłam w kompletnym szoku. Przez dobry moment nie wiedziałam o co chodzi, ale gdy dotarło do mnie że Isaac niesie mne właśnie do swojego samochodu, opanowała mnie bezsilność. Przegrałam tą walkę. Przegrałam.
Jadąc do loftu Dereka zastanawiałam się nad tym czy mogę tutaj komukolwiek ufać. Z tego co doświadczyłam każde z nich mnie okłamywało. Byłam już niemalże pewna iż ich tajemnica bezpośrednio łączy się ze mną, i bynajmniej nie jest nią to że jestem adoptowana. To było coś o wiele bardziej okrutnego. Niestety czułam, że nie powiedzą mi co, więc postanowiłam wyciągnąć to od któregoś z moich ochroniarzy.
Gdy dotarliśmy na miejsce podróży Isaac był gotowy wnieść mnie do budynku, tak jak wyniósł mnie z mojego domu. Na moje szczęście mogłam mu odmówić i zrobiłam to niezwłocznie. Nie miałam zamiaru więcej ładować w jego silnych ramionach. Chłopak nakazał mi iść za sobą. Wykonałam to polecenie, ale z nieco wielkimi oporami. Nie ufałam mu bardziej niż reszcie. Był inny. Bardziej podejrzany. To w jaki sposób na mnie patrzył i ten jego zawadiacki uśmiech. To wszystko razem wzięte było bardzo dziwne.
Loft był oziębły. Tylko tyle mogę powiedzieć. Mój towarzysz zaraz po przekroczeniu progu, rozkazał mi usiąść na kanapie i poczekać na Scotta. On zaś poszedł wziąć prysznic. No tak! Miał mnie pilnować, a tymczasem idzie się zrelaksować. Tak. To było do niego bardzo podobne. Nagle zatęskniłam za nadopiekuńczością Eryka. Jego delikatnością. I właśnie w tej chwili zaczęłam porządnie się zastanawiać czy aby na pewno nie chcę wrócić do Nowego Yorku. Rozmyślając tak nie zauważyłam nawet, kiedy Scott i Malia wkroczyli do domu. Z ich min mogłam wywnioskować, że stoją tu już chwilę i przyglądają się mi. Nagle Scott wytrącił się z tego jakby transu i ze złością w oczach ruszył do łazienki. Po chwili dało się słyszeć krzyki i ironiczny śmiech Laheya. Czy aby na pewno z nim wszystko w porządku? Przyjrzałam się Malii. Stała pod ścianą, tak jakby zagubiona w życiu. Patrzyła niewidzącym wzrokiem przed siebie i nawet nie reagowała na hałasy dochodzące zza ściany. Było to niezwykle dziwne i podejrzane.
W końcu z łazienki wyszli chłopcy - Scott z zażenowaniem na twarzy, a Isaac z sceptycznym uśmiechem.
- Chcecie kawy? - spytał Scott, ale nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, bo nagle w drzwaich stanęło trzech wysokich facetów. Wyglądali jak z horroru rodem wzięci. Nie wiem skąd, ale wiedziałam że nie przynoszą dobrej nowiny.
- Oddajcie nam ją. - rozległ się głos, tak jakby bardziej mechaniczny od głosu człowieka zagłębionego w bezwiednym transie. - Potrzebujemy jej. Oddajcie Coraline bez walki, a żadne z was nie umrze.
Nie byłam pewna, co ten głos pełen pasji chciał dać do zrozumienia moim ochroniarzą, ale wiedziałam dwie rzeczy. Pierwsza: odwiedzili nas Doktorzy Strachu. Druga: bez walki się nie obędzie.

niedziela, 31 stycznia 2016

3. Isaac Lahey

- O czym? - spytałam zaskoczona. Chłopk, który obserwował mnie, tak jakbym co najmniej zakopała kota w jego ogrodku, chciał ze mną pogadać. O czym do cholery moglibyśmy rozmawiać?
Isaac rzucił mi rozbawione spojrzenie, najwyraźniej zauważając moją minę. Obejrzał się za siebie i po chwili wyjął z kieszeni jakąś kartkę. Spojrzałam na jego dłonie pytająco. Chłopak wzruszył ramionami i podsunął mi papier pod dłonie.
Z ociąganiem podniosłam kartkę, rozłożyłam ją i przyjrzałam się jej zawartości. Było tam moje zdjęcie. Nie pamiętam chwili kiedy mi je robiono. Na fotografii widniała mała dziewczynka z warkoczykami. Obok niej stało dwóch ludzi. Kobieta i mężczyzna z promiennymi uśmiechami na twarzach. Pod zdjęciem był krótki tekst, napisany odręcznie czarnym tuszem: "ZNAJDŹ TĄ DZIEWCZYNKĘ. MA WIELKĄ MOC, DZIĘKI KTÓREJ URATUJESZ SWOICH PRZYJACIÓŁ. ŚPIESZ SIĘ." Patrzyłam na tą wiadomość i cały czas od nowa ją czytałam. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Co to była za wiadomości. Dlaczego on mi to pokazywał?! Robił sobie ze mnie żarty?!
- Nie wiem, dlaczego i po co mi to pokazujesz, ale chyba nie powinieneś tego robić! Myślę że robisz sobie ze mnie jaja i to wcale nie jest fajne, wiesz? - przerwałam i zaczerpnęłam powietrza. Zadzwonił dzwonek, który oświadczył nam że koniec lekcji. Zerwałam się z miejsca i zbierając swoje rzeczy spojrzałam na Isaaca z wyrzutem. - Myślę, że nie powinieneś się do mnie w ogóle odzywać. Wyrzuć tą karteczkę i zapomnij o jej zawartości. Żegnam.
I po prostu odeszłam. W mojej głowie kotłowały się dziesiątki myśli co to miała być za akcja. Byłam bardzo wkurzona. O co temu idiocie chodziło?! Gdy wyszłam na parking poczułam, że ktoś łapie mnie za łokieć. Odwróciłam się z wyrazem twarzy godnym seryjnego zabójcy. Ujrzałam przed sobą Isaaca. O co mu jeszcze chodzi?
- Coralino - zaczął i uśmiechnął się niezdarnie. - Pozwól mi to wyjaśnić. Wytłumaczyć. Musisz mnie wysłuchać. Wyjdzie ci to na dobre.
- Myślę że wiem lepiej co będzie dla mnie dobre! - krzyknęłam, po czym zauważyłam za moim rozmówcą Stilesa i Scotta. Oboje uważnie przenoisli wzrok to ze mnie to na Isaaca. - Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mi mówić co mam robić. Lepiej mnie zostaw. Jeżeli nie zastosujesz się do mojej prośby, to zamienię cię w swój osobisty worek treningowy. - spojrzałam na Stilesa błagalnie i odwróciłam się na pięcie. - Odwieź mnie do domu.
W drodze do domu próbowałam powstrzymać łzy. Nie miałam pojęcia, dlaczego rozmowa z Isaaciem tak bardzo mnie zraniła. Przecież nie powiedział nic niemiłego ani tym podobne. Ale z jakiegoś powodu, po tej nieszczęsnej konwersacji popadłam w melancholię nie podobną do mnie. Gdy dotarliśmy do domu bez słowa opuściłam powóz i ruszyłam biegiem do domu. Cały czas zawzięcie mrugałam chcąc pozbyć się tych cholernych łez spod powiek. Wbiegając do przedpokoju rzuciłam szybkie "cześć" i uciekłam do swojego pokoju.
Leżąc na łóżku słyszałam, jak Stiles energicznie odpowiada na zadane przez Dereka pytania. Rozmawiali z taką pasją, jakby od tego zależało ich życie. A ja po prostu leżałam i udawałam że mnie nie ma. Chciałam aby mnie nie było. I po dwóch godzinach leżenia w końcu zasnęłam.

Pierwszy miesiąc w szkole spędziłam pod czujnym okiem wszystkich przyjaciół mojego sąsiada. Co rusz, któreś z nich mnie odprowadzało do klas albo zagadywało. Lecz moje myśli cały czas krążyły wokół Isaaca Laheya. Chłopaka, który od tamtej pamiętnej rozmowy ani razu nie spojrzał na mnie. Każdy dzień bez powitania przez niego był niczym igiełka wbijająca się w moje serce. Było to naprawdę dziwne.
Minął dokładny miesiąc od pamiętnego dnia. Siedziałam właśnie w kuchni i próbowałam nie porzygać się na widok obściskujących się Caroline i Dereka, gdy do domu wpadł Stiles, a zaraz za nim Scott. Wydawało mi się że gdy tylko mnie ujrzeli odetchnęli z ulgą. Spojrzałam na nich pytająco. Stiles szturchnął Scotta. Pierwszy podbiegł do mnie, a drugi pognał do Dereka.
- Stilinski. O co ci chodzi? - spytałam zmęczona już tymi wszystkimi podchodami. Od miesiąca zachowywali się jak poparzeni. Cały czas się wokół mnie kręcili i pilnowali mnie, tak jakbym miała zaraz zniknąć.
- Musisz się ukryć. Idą po ciebie. Isaac i reszta zaraz przyjedzie i pomogą nam cię ukryć.
- Ale kto po mnie idzie? - spytałam przerażona. Nagle do kuchni weszła moja siostra z dwójką facetów u swoich boków. Miała zmartwiony wzrok. Po chwili do domu wpadł Isaac i nawet nie patrząc na mnie podszedł do Scotta i szepnął mu coś na ucho. Po kilku minutach reszta nastolatków zawitała w moim domu. Wszyscy mnie ignorowali. Czułam się, jak dziecko wśród dorosłych.
- DO JASNEJ CHOLERY! KTO PO MNIE IDZIE?!
- Doktorzy strachu. - odpowiedział Isaac.

wtorek, 26 stycznia 2016

2. Szkoła

  Obudził mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerwałam się z łóżka i podniosłam telefon z biurka. Przysiadłam na krześle, odblokowałam urządzenie i wlepiłam wzrok w ekarnik. Nie tego się spodziewałam. Chciałam ujrzeć wiadomość pełną tęsknoty od mojego chłopaka, którego mimo woli zostawiłam w Nowym Yorku. A ujrzałam wiadomość od operatora, że należałoby uregulować rachunek. Westchnęłam i odrzuciłam aparat na mahoniowy blat biurka. Dzisiaj był poniedziałek. Pierwszy dzień w całkiem nowej szkole, o której nic nie wiem. Nie mogłam okreslić czy jestem zdenerwowana czy też ciekawa co się dziś wydarzy. Nie chcąc dłużej się zastanawiać ruszyłam do łazienki zrobić ze sobą porządek. 
  Po szybkim prysznicu i ubraniu się w spodnie typu boyfriend, czarny top i czerwono - czarną flanelową koszulę zbiegłam do kuchni na błyskawiczne śniadanie. Wpadłam do pomieszczenia, rzucając torbę na ziemię. Stanęłam przy zlewie i nalałam do wcześniej wziętej szklanki wody. Chwila, chwila. Coś mi tu nie pasowało. Odwróciłam się powoli i omiotłam czujnym wzrokiem zebranych przy małym stoliku: Caroline w szlafroku i z uśmiechem na ustach, Derek patrzący na mnie ironicznie i Stiles z głupkowatym uśmiechem.
- Co ty tu robisz? - spytałam unosząc jedną brew. Ten gościu coś za bardzo się do nas przywiązał. Jesteśmy tutaj od piątku, a on odwiedza nas dwa razy na dzień. To jest chore!
- Twoja siostra mnie poprosiła - przerwał i spojrzał na mnie wyczekując większego zainteresowania. Upiłam łyk wody i wbiłam w niego spojrzenie. Chłopak uśmiechnął się ironicznie. - Poprosiła mnie abym przez najbliższy miesiąc odwoził cię do szkoły i także przywioził do domu.
- Chyba się przesłyszałam. - powiedziałam, ale  żadne z trojga moich towarzyszy nie potwierdziło mojego stwierdzenia. - Mam jeździć z nim do szkoły?! To po co dostałam ten cholerny samochód?!
  Czekałam na odpowiedź. I gdy Stilinski chciał mi jej udzielić moja komórka zabrzęczała. Spojrzałam na ekranik: "Pamiętaj o tabletkach, najdroższa :*" Wiadomość od mojego chłopaka - Eryka. Od zawsze przysłał mi codziennie rano takie powiadomienie. Tabletki były na nerki. W wieku dziesięciu lat przeszłam przeszczep nerki. Dzisiaj mam siedemnaście lat i nadal muszę dbać o nie, bo jeżeli je zaniedbam będę mogła pożegnać się z życiem. Wiedziałam że taka okazja trafiała się raz na milion i dziękowałam, że nadal żyje. Odłożyłam telefon na blat kuchenny i otworzyłam pierwszą szufladę po lewej. Wyjęłam z niej dwie buteleczki, a z nich wysypałam po jednej ogromnej tabletce. Zacisnęłam je w dłoni i odwróciłam się do Cary. Widziałam jej smutny wzrok wędrujący za moją dłonią, która powoli kierowała się do ust. Wiedziałam że moja siostra nie może sobie darować tego, że to ja jestem chora. Ale ja się cieszyłam, że to ja, a nie ona. Chociaż czegoś życie jej oszczędziło. Nie myśląc długo o skutkach ubocznych leków połknęłam je i popiłam wodą. Spojrzałam na Stilesa. Patrzył na mnie niezrozumiałym wzrokiem. Wyszczerzyłam się i pokiwałam głową. Dam się mu odwieźć tylko, dlatego że nie chcę robić przykrości Caroline. Jutro na bank wsiądę do swojego Fiata i pomknę do szkoły sama.
  Samochód mojego sąsiada był cudowny! Najzwyklejszy w świecie Jeep o niebiesko - czarnej barwie podbił moje serce. Wiedziałam ile musiało kosztować utrzymanje go. Było to nielada wyzwanie, ale do odważnych świat należy! Stiles przez całą drogę opowiadał mi o swoich przyjaciołach i o tym że koniecznie muszę ich poznać. Ani razu nie spytał co to były za tabletki. Szczerze mówiąc zaczynałam lubić jego poczucie humoru i lekkość życia. Możliwe że będzie z niego dobry przyjaciel.
- I jesteśmy! - krzyknął mój towarzysz wyrywając mnie z rozmyślań. Nim zdążyłam sięgnąć do klamki drzwi same się otworzyły. Zaskoczona wyskoczyłam z wozu i ujrzałam przed sobą siódemkę nastolatków. Trzy dziewczyny i czterech chłopaków. Obejrzałam się na Stilesa z przerażeniem na twarzy. Wypowiedziałam nieme ratunku, a on się zaśmiał. Dołączył do grupki stojącej naprzeciw mnie i uśmiechnął się promiennie.
- Coralino, to są moi przyjaciele. - powiedział i stanął teraz przy mnie. - Przyjaciele, to jest Coralina. Poznajcie się!
  Pierwsze podeszły do mnie dwie dziewczyny - jedna niska o długich, rudych włosach i z niezaprzeczalną urodą, a druga wysoka z brązowymi, prawie że czarnymi, włosami i urodą godną japonki.
- Jestem Lydia, a to Kira. Miło cię poznać. - powiedziała ruda, po czym przytuliła mnie mocno. Jej koleżanka poszła w ślady za nią. Po chwili obie odeszły, a na ich miejsce pojawiały się kolejne osoby. Pierwszy podszedł chłopak z tatuażem na przedramieniu, miał na imię Scott. Kolejnych dwóch wyglądało na o wiele młodszych, był to blondyn o imieniu Liam i czarnoskóry Mason. I na końcu chłopak, który cały czas przyglądał mi się bacznie. Był najwyższy z nich wszystkich, moim zdaniem, najlepiej zbudowany,  włosy miał koloru czekolady, zwijały się w delikatne loczki, a oczy... Oczy miał koloru blado - niebieskiego. Były tak głębokie, że bałam się że w nich utonę. Miał na imię Isaac. Jako jedyny nawet nie podał mi dłoni. Tylko patrzył na mnie, tak jakby wywiercając w mojej duszy dziurę. Tylko jedna dziewczyna nie odważyła się do mnie podejść. Stała, jak najdalej ode mnie. Wzork, miała jakby bardziej rozbiegany niż dzikie zwierzę, a usta układały się w nieprzyjemny grymas złości. Wzdrygnęłam się gdy nasze spojrzenia spotkały się. Odwróciłam wzrok w stronę Stilesa i uśmiechnęłam się do niego blado. Zapowiada się ciekawy dzień.
  Pierwsze trzy lekcje to: angielski, WOS i jeszcze raz angielski. Pomiędzy trzecią, a czwartą jest lunch,  a następne trzy to: WF, matematyka i nauka własna. Każdą lekcję, oprócz tej ostatniej, miałam razem z Lydią. Naukę własną, jak na ironię miałam z Isaaciem i dziewczyną, która niezbyt chciała się ze mną witać, a na imię miała Malia.
  Właśnie siedziałam w bibliotece czytając badziewny romans, który dostałam na pożegnanie od przyjaciółki. W przerwach odpisywałam na wiadomości od Eryka. Przepraszał mnie z tysiąc razy, że nie odzywał się przez weeken, ale miał coś do załatwienia. Nie miałam mu tego za złe w końcu i tak niebawem zerwiemy. Nie mogłam odpędzić tej myśli. Cały czas krążyły mi po głowie słowa, które usłyszałam przez przypadek, gdy Eryk rozmawiał ze swoim przyjacielem: "Gdy wyjedzie nie będzie tak samo. Nie wiem ile to przetrwa, ale myślę że w końcu z nią zerwę. Tak będzie dla nas najlepiej." Mój ukochany nie wiedział, że słyszałam to. I nie miał się dowiedzieć. Przynajmniej dzięki temu przypadkowi mogę przygotować się na najgorsze.   
  Nagle ktoś wyrwał mi z rąk książkę i położył ją na blacie stolika. Był to Isaac. Patrzył prosto w moje oczy. Ja patrzyłam za niego. Nie chciałam ponownie zatopić się w tym zimnym oceanie. Mimo że udawałam, że nie zwracam na niego uwagi, to tak naprawdę obserwowałam jego każdy ruch. Każde mrugnięcie, przełknięcie śliny. Lecz on nie dostrzegł mojego zainteresowania. Myśląc że go nie zauważyłam dotknął mojej dłoni i ze sceptycznym uśmiechem pochylił się w moją stronę.
- Cora. Musimy pogadać.
                         

sobota, 16 stycznia 2016

1. Nowe życie.






Wiecie, jak to jest zostawić całe swoje dotychczasowe życie i wyjechać około 9 tysięcy kilometrów dalej? Jeżeli nie wiecie to powiem wam jedno: do dupy. Nie radzę nikomu popełnić takiego błędu. Tracicie wszystko: popularność, przyjaciół, ulubione sklepy, kawiarnie, restauracje. Otwieracie nowy rozdział w życiu bez swoich najbliższych. Nie jest to proste, a zwłaszcza jak masz siedemnaście lat i powoli zaczynało ci się układać z chłopakiem.
Mam na imię Coralina, pochodzę z Nowego Yorku i mam siedemnaście lat. Wraz z moją siostrą Caroline, która ma dwadzieścia pięć lat, wyprowadziłam się z naszego wiecznie żywego miasta do małej miejscowości zwanej Beacon Hills. Nie była to moja decyzja, tylko mojej jakże zdesperowanej siostry. Dostała propozycję pracy w miejscowym liceum. Liceum, do którego JA będę uczęszczać. Podsumowując: nie będzie to najlepszy czas w moim życiu.   

Po wielogodzinnej podróży samolotem, a następnie krótkiej drodze samochodem, dotarłyśmy do naszego małego domku w Beacon Hills. No dobra, przesadzam. Dom ten wcale nie był taki mały. Z tego, co wiem miał dwa pokoje na górze i jedną łazienkę, a na parterze była kuchnia połączona z salonem, łazienka i mały gabinet. Ogródek był jednym z większych, a na parking składał się z dwóch podjazdów i garaży. Przed jednym z nich stał mały, zgrabny, czerwony fiat. Oplątany był niebieską wstążką. Cóż za połączenie kolorów. Kiedy Caroline podjechała pod dom, szybko wyskoczyłam z pojazdu. Stanęłam obok czerwonego auta i przeciągnęłam się. Zawsze byłam osobą, która ubóstwia długie podróże, ale moje kości chyba nie miały tego samego zdania, co ja. No trudno.
Gdy przyglądałam się, jak Caroline wypakowuje z samochodu torby usłyszałam kroki dochodzące zza moich pleców. Odwróciłam się gwałtownie i ujrzałam chłopaka czekoladowych włosach, brązowych oczach i głupkowatym uśmiechu. Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na przybysza pytająco.
- Kto ty? – spytałam, bez zbędnych ceregieli typu: ,,Hej, jak się masz?”. To nie było w moim stylu. Chłopak zatrzymał się pięć metrów ode mnie i przyjrzał mi się dokładniej.
- Stiles Stilinski. – odpowiedział i wyszczerzył się. Idiota. – Twój sąsiad. I wiesz, mogłabyś milej mnie przywitać.
- Och, doprawdy? – odparłam zirytowana i przybierając serdeczny uśmiech powiedziałam sarkastycznie. – Witaj, mój przyjacielu! Jak bardzo się cieszę, że cię spotkałam!
Chciałam dodać coś więcej, ale nagle moja siostra podeszła do mnie i przywitała się ze Stilesem, przy okazji gromiąc mnie wzrokiem. Z miną niewiniątka wzruszyłam ramionami i odwracając się na pięcie wzięłam torbę i ruszyłam do mojego nowego domu.

Mój pokój był ogromny. I wcale nie przesadzam. Pomieszczenie to było dwa razy większe od tego, w którym mieszkałam w Nowym Yorku. Ściany były niebieskie, a na jednej z nich wisiał ogromny telewizor. Wow… Łóżko to było marzenie. Baldachim, ciemnoniebieska kapa i błękitna pościel. Po prawej stronie łóżka, na ścianie wisiało ogromne lustro. Skąd Cara wzięła pieniądze na ten cudowny dom? Odłożyłam torbę na łóżko i ruszyłam do łazienki. Zgodnie z opowiadaniami mojej siostry były tu duża wanna, dwie umywalki i prysznic. Na bogato. Gdy ponownie szłam w kierunku swojego pokoju, usłyszałam znajomy głos z kuchni. Czym prędzej zbiegłam po mahoniowych schodach i z impentem wpadłam do pomieszczenia, z którego rozlegał się głos. Stał tam. On. Wysoki, umięśniony, brązowo włosy mężczyzna.
- Derek! -  wykrzyknęłam i podbiegłam do niego. Chwilę przyjrzałam się jego twarzy, po czym przytuliłam go gwałtownie. Derek był narzeczonym Caroline. To on załatwił jej tu pracę i wykupił nasz dom. To przez niego zostałam tu ściągnięta. Nie, żebym miała mu to za złe. Ale to jego wina. – Jesteś.
- A czemu miałoby mnie nie być? – spytał, a ja już stojąc naprzeciwko niego, rzuciłam mu zabójcze spojrzenie. – Oh, chyba rozumiem.
- To gratuluje! – powiedziałam i usiadłam na blacie. Nagle mój wzrok przyciągnęła postać tego chudzielca sprzed domu. Posłałam mu ironiczne spojrzenie. – Myślałeś, że będę ci dziękować za pozbawienie mnie dotychczasowego życia, idealnego związku i jedynych w świecie przyjaciół? Jeżeli tak to się myliłeś. Teraz będziesz skazany na wieczne potępienie!
Te słowa miały zmrozić mu krew w żyłach, lecz on jedynie parsknął śmiechem. Idiota. Kiedy prowadziłam niemą walkę ze Stilińskim do pokoju weszła Caroline i delikatnie pocałowała Dereka. Fuj. Gdy skończyli się miziać spojrzeli na mnie znacząco. Aha, o co chodzi? Nastała krępująca cisza. Chcąc ją przerwać chrząknęłam i zeskoczyłam z blatu.
- Siostro – zaczęłam i spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek. – Powiedz mi, czy wygrałaś w totka? – gdy ujrzałam jej pytające spojrzenie zaśmiałam się ironicznie. – Niby skąd wziął się ten Fiat? I mój pokój? To musiało kosztować fortunę!
Cara zaśmiała się i podeszła do mnie. Z tylnej kieszeni jeansów wyjęła kluczyki i włożyła mi je do kieszeni dresowej bluzy.
- Samochód jest dla ciebie, bo do szkoły nie masz najbliżej. Wszystko sfinansował Derek. Chciał wynagrodzić ci utratę życia z jego powodu.
Taksowałam mężczyznę wzrokiem. Zawsze go lubiłam. Od kiedy Caroline go poznała stała się szczęśliwa. Gdy pięć lat temu umarli nasi rodzice, siostra się załamała. Lecz nadal studiowała, aby później móc zapewnić mi lepszy start w życiu. Byłam jej bardzo wdzięczna. Poświęciła swoje młode życie dla mnie. Mimo, że udawała szczęśliwą widać było, że po nocach płacze i usycha z bezsilności. Dwa lata temu poznała Dereka i diametralnie się zmieniła. W jej życiu pojawiła się nowa energia. Szczęście. I chociaż wiedziałam, że dobrze wychowana nastolatka podziękowałaby mężczyźnie. Lecz mnie wychowywała praktycznie nastolatka. Nie należałam do dobrze wychowanych dziewczynek. Podeszłam do Dereka i zadzierając głowę do góry, uśmiechnęłam się sarkastycznie.
- I tak mam ci to za złe! – powiedziałam i poklepałam go po ramieniu. – Ale może kiedyś się odkujesz.
I odchodzą puściłam mu oczko. Mijając Stilesa widziałam jego niedowierzającą minę. No cóż. Taka jestem. Niech Beacon Hills powita najbardziej sarkastyczną dziewczynę w historii. Zabawę czas zacząć!

Mam na imię Coralina Black. I opowiem wam moją historię o miłości niedozwolonej, brutalnej, ale też dającej nadzieję na lepsze jutro. I pamiętajcie: wszystkie legendy, jakie kiedykolwiek usłyszeliście. Te o potworach opowiadane przy ognisku, i te o duchach wygłaszane w horrorach. To wszystko jest prawdą. Od dziś nic nie będzie nazywane niemożliwym. Witajcie w mieście pełnym niemożliwości.

Witam!

Cześć, wszystkim! Zawitałeś na fanfiction o Isaacu Lahey'u, znanym z serialu Teen Wolf.

Opowiadanie będzie opowiadać o dziewczynie imieniem Coralina, która wraz z siostrą Caroline przeprowadza się z wiecznie żywego Nowego Yorku do małego i tajemniczego miasta Beacon Hills. Tam poznaje grupkę przyjaciół, którzy z dnia na dzień stają się dziwniejsi. Wytłumaczenie ich zachowania przychodzi w październikową noc, kiedy dziewczyna przez przypadek znalazła się w lesie. Nagle jej życie wywraca się do góry nogami, a sarkastyczny, niebieskooki Isaac wcale nie pomaga w wróceniu do normalności. Czy Coralina zaakceptuje swój los? Czy wybaczy swojej siostrze długoletnie kłamstwa? A co jeżeli nawet zwykła miłość potrafi być zabójcza?

Taki krótki opis mojego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że się spodoba i będzie trochę gwiazdek! Miłego weekendu!!! Buziaki :**